Wieczorami nadal jest tam ponuro. W pobliżu brak ulicznych latarni, mroku nie rozprasza więc żadne światło. Zupełnie jak przed pięćdziesięciu kilku laty, gdy okolice wiaduktu na ulicy Druckiego-Lubeckiego zyskały swą złowieszczą nazwę.

Powojenny Szczecin nie był z pewnością najbezpieczniejszym miejscem. Wraz z tysiącami polskich osadników do miasta przybywały dziesiątki różnej maści awanturników, czy pospolitych przestępców. Część miasta znajdowała się bezpośrednio po wojnie pod kuratelą radziecką, a spotkanie na ulicy pijanego żołnierza bratniego narodu, nie należało do przyjemności. Miejska administracja była jeszcze zbyt słabo rozwinięta, a siły porządkowe nieliczne, by zapewnić pełne bezpieczeństwo na ulicach. Szczególnie zdradliwe były ciemne zaułki doszczętnie zniszczonych dzielnic. Wśród zgliszczy i wszechobecnego gruzu łatwo było o wypadek lub spotkanie z jedną ze zbrojnych band. Takich miejsc w Szczecinie lat 40 nie brakowało. Złą sławą cieszyło się w szczególności Stare Miasto. Niebezpieczeństwa czaiły się jednak również w północnej części miasta.

Przejażdżka z przesiadką

Drzetowo, Żelechowa i Golęcino zostały poważnie zniszczone w wyniku alianckich nalotów w 1944 roku. Skoncentrowane w tym rejonie zakłady przemysłowe, ze stocznią na czele, były jednym z głównych celów bombowców. W dodatku wycofujące się z miasta wojska niemieckie wysadziły wiadukt znajdujący się w ciągu dzisiejszej ulicy Druckiego-Lubeckiego. Przerwane zostało bezpośrednie połączenie Śródmieścia z północnymi dzielnicami. Z czasem jednak coraz więcej przybywających do miasta osadników zaczęło zajmować mieszkania w ocalałych z wojennej pożogi kamienicach Golęcina i Gocławia. Konieczne stało się tym samym usprawnienie komunikacji między tymi dzielnicami a centrum miasta. W zajezdni na Golęcinie znajdowało kilka składów tramwajowych, możliwe więc okazało się ich wykorzystanie. 5 czerwca 1946 roku pierwszy tramwaj linii nr 6 wyruszył z Golęcina w kierunku zniszczonego wiaduktu. Po drugiej stronie mostu na pasażerów czekała już, kursująca w kierunku centrum, „siódemka”. Wystarczyło tylko przejść kilkaset metrów dnem głębokiego wykopu wśród przewróconych przęseł wiaduktu. Przedrzeć się przez Dolinę Śmierci…

Idealna zasadzka

Szczególnie złą sławę zyskała tak zwana dolina śmierci.[…] Odbywało się tu przesiadanie, polegające na zejściu prowizorycznymi schodami pod ruiny zwalonego mostu w osi ulicy Lubeckiego i ponownym wspinaniu się po skarpie w górę. Brak oświetlenia dodatkowo sprzyjał napadom w tym miejscu, które na długo zyskało sobie to groźne miano. Tak genezę mrocznej nazwy okolic wiaduktu na ulicy Druckiego-Lubeckiego, opisuje w swoich wspomnieniach prezydent Piotr Zaremba. Wykop przeznaczony przez administrację niemiecką na rozbudowę wytwórni wyrzutni rakietowych i torped dla łodzi podwodnych, był idealnym miejscem dla rabusiów. Mieszkańcy okolicznych dzielnic udając się do śródmieścia nie mogli uniknąć przejścia wśród ruin mostu. Było to ustronne miejsce położone wśród zgliszczy przystoczniowej dzielnicy, w dodatku nieoświetlone. W najbliższej okolicy nie było żadnych zamieszkanych budynków, a dwa solidne bunkry, które przetrwały alianckie naloty, stały się bazami wypadowymi przestępców. Pogrążoną w ciemności doliną zmuszeni byli przejść między innymi ludzie wracający wieczorami z pracy. Skoro posiadali oni pracę zwykle mieli również pieniądze i tym atrakcyjniejszym stawali się łupem. Nie wiadomo dokładnie ile osób straciło życie w szczecińskiej Dolinie Śmierci.

Ruchome schody

W 1950 roku zmieniono przebieg linii tramwajowej. Mimo to historia o Dolinie Śmierci przetrwała w świadomości mieszkańców Szczecina. Patrząc trzeźwym okiem trudno dociec ile w całej historii jest faktów, a ile legend. Czy rzeczywiście tak wiele osób poniosło śmierć w tym miejscu? Zastanawiająca jest relacja jednego z dziennikarzy „Głosu Szczecińskiego”. J. Frenkiel w 1947 roku pisał o przystoczniowej dolinie: Schody to istny dziwoląg. Zasadzka czyhająca na nieostrożne nogi przechodniów. Strome, zmurszałe i… ruchome. […] Zaznaczyć trzeba, że most, schody i cała trasa pogrążone są w egipskich ciemnościach. Zdarzył się tu szereg nieszczęśliwych wypadków i niewątpliwie przy istniejącym stanie rzeczy będzie ich więcej. Ani słowa w tej relacji o rozbojach, nie pada również mroczna nazwa tego miejsca. Największym problemem zdaniem autora jest stan techniczny schodów i brak oświetlenia, co prowadziło do wielu nieszczęśliwych wypadkach. Może więc to nieostrożność przechodniów, a nie bandy krwawych rabusiów, była główną przyczyną tragedii zachodzących w Dolinie Śmierci? W wyważony sposób całą tę historię komentuje z perspektywy lat prezydent Zaremba. W wyniku całorocznej pracy udało się uruchomić nową trasę tramwajową wiodącą od terenów stoczniowych na przełaj przez zagruzowane tereny do Golęcina. W ten sposób zlikwidowano wreszcie w maju 1950 roku przesiadanie w okolicy zburzonego i wciąż jeszcze nie odbudowanego mostu. Ale choć „dolina śmierci” przestała być już groźna – to jednak przez wiele jeszcze lat ustna tradycja przekazywała wyolbrzymione w swej grozie wspomnienia związane z tą dzielnicą. Podobne plotki miały zawsze krótkie nogi, lecz żywot długi.

Oficjalna nazwa

Mroczna nazwa okolic wiaduktu na ulicy Druckiego-Lubeckiego bardzo szybko przyjęła się wśród mieszkańców miasta. Do dziś wiele osób używa tego terminu Najczęściej jednak nie potrafiąc podać jego genezy. Co więcej nazwa ta wykorzystywana jest również w oficjalnych dokumentach. W wykazie obiektów inżynieryjnych Urzędu Miejskiego znajdziemy „Wiadukt nad Doliną Śmierci w ciągu ul. Druckiego-Lubeckiego”. Również „Gazeta Wyborcza” pisała klika lat temu o nowym osiedlu, które miałoby powstać w Dolinie Śmierci („Staną domy w Dolinie Śmierci”).

Dolina Śmierci współcześnie

W 1962 roku wykonano kapitalny remont mostu. Linia tramwajowa nigdy jednak już tam nie wróciła. W dolinie powstały ogródki działkowe, część terenów zagospodarowała stocznia. W zachowanym budynku przemysłowym stoczni Vulcan przez lata był magazyn wojskowy. Obecnie budynek odzyskuje swą dawną świetność w rękach nowego właściciela. O Dolinie Śmierci głośno zrobiło się w ostatnich latach gdy w jednym z położonych tam budynków ulokowano oddział ZUS. Schorowani ludzie mieli problem z dodarciem do położonego na peryferiach, z dala od przystanków komunikacji miejskiej, Zakładu. Po interwencji mediów oddział przeniesiono. W okolicy nadal nie zainstalowano oświetlenia.

Pisząc ten tekst korzystałem z książki Piotra Zaremby Wspomnienia prezydenta Szczecina, 1945-1950.

Zobacz też:

* Cykl gubiąc się - warto zabłądzić w Szczecinie...