Jeżeli ktokolwiek myślał, że 15 minut przed seansem wystarczy na zakupienie biletu na Wilsona 7 był w błędzie. Bilety na premierę rozeszły się jak ciepłe bułeczki, a na godzinę przed filmem kino wypełniło się tłumem ludzi, którzy byli zaciekawieni historią rzeźnika z Niebuszewa.

Wśród oczekujących ludzi udało mi się wypatrzeć Jakuba Borunia – reżysera „Wilsona 7”. Pomimo wielkiego stresu jaki towarzyszył młodemu reżyserowi udało się z nim porozmawiać i podsumować cały okres pracy nad filmem.

Po roku pracy czas na premierę

Prace nad historią rzeźnika rozpoczęły się rok temu. Wiele czasu pochłonęło zebranie wiadomości na temat historii Józefa C., rekwizytów i napisanie scenariusza. Każda scena była dokładnie analizowana, poprawiana – wszystko po to, by uzyskać jak najciekawszy efekt. Nie było to proste, należy bowiem pamiętać, że jest to produkcja amatorska, zatem ekipa nie mogła liczy na wsparcie finansowe sponsorów czy instytucji kulturalnych. Koszty filmu został pokryty dzięki pomocy rodziców Jakuba. Sam reżyser przyznał, że najdroższy był sprzęt, który musiał zakupić i charakteryzacja. Rozłożenie realizacji w czasie było też zależne od codzienności – większość osób, które współpracowały przy filmie to studenci lub ludzie, którzy mają pewne zobowiązania zawodowe.

Przerażający rzeźnik

Historia Józefa C. chociaż wydarzyła się 60 lat temu do dziś mrozi krew w żyłach. Ten starszy, bo ponad 50 letni człowiek, na pozór spokojny, w ścianach swojego mieszkania realizował makabryczne plany. Podobno zabijał. Podobno ludzkie mięso przerabiał na produkty spożywcze i sprzedawał na pobliskim targu. Nie wiadomo ile osób zabił. Sądzony był tylko za ostatnie morderstwo – swojej sąsiadki Ireny J. Józef C. został skazany na karę śmierci. Mimo prośby o ułaskawienia wyrok został wykonany w zaledwie kilka dni po procesie.

Niektórzy nie są przekonani czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce. Wszyscy ówcześni mieszkańcy kamienicy przy Wilsona 7 już nie żyją. Faktem jest natomiast, że nie można przejść obojętnie obok tej historii – dla jednych jest kontrowersyjna, dla innych przerażająca. Niewiele jest również materiałów dotyczących tej sprawy, dlatego pomysł na nakręcenie filmu na podstawie tych wydarzeń był strzałem w dziesiątkę.

Bilety rozeszły się w chwilę

Film nie jest dokładnym odzwierciedleniem wydarzeń z lat 50. Ale to postać rzeźnika stała się swego rodzaju inspiracją. I zapewne to właśnie możliwość ujrzenia tych wydarzeń na wielkim ekranie – nawet w formie filmu amatorskiego przyciągnęła takie tłumy. Jak przyznał Jakub Boruń był zaskoczony tym, że bilety rozeszły się tak szybko.

Dla mnie to szok, że tak szybko bilety się rozeszły i że jest tak duże zainteresowanie. W poniedziałek prawdopodobnie będzie kolejny seans. Bo ludzie cały czas przychodzą i się pytają o bilety. Jesteśmy w szoku i jest to dla mnie wielki zaszczyt i satysfakcja. Mam nadzieję, że po filmie większość opinii będzie pozytywnych. - mówi Jakub Boruń.

Profesjonalna produkcja amatorska

Chociaż w rzeczywistości wydarzenia miały miejsce w 1952 roku, Jakub Boruń nie starał się dokładnie przenieść scenerii w lata 50. Oczywiście chciał zachować pewną stylizację na czasy minione, ale dokładne odtworzenie lat 50 było niemożliwe – chociażby ze względu na ograniczone fundusze.

Nie jest to dokładne przeniesienie do lat 50, bo jest to uniwersalny czas. Było to stylizowane na czas starszy. Nie ma wieżowców, samochodów. - tłumaczy Boruń. Dzięki temu uniwersalizmowi widz zdaje sobie sprawę, że każdy mógłby znaleźć się w takiej sytuacji. Bez znaczenia na miejsce i czas. Nigdy do końca nie wiadomo kim są nasi sąsiedzi.

Klimat i napięcie od pierwszych ujęć

W końcu po długim oczekiwaniu w ogromnej kolejce udało się wejść na salę. Niemal wszystkie fotele były już zajęte – te jeszcze wolne czekały na spóźnialskich. Premierę czas rozpocząć! Cały czas w trakcie seansu pamiętałam, że jest to film amatorski. Nie dlatego, że wyświetlany obraz nie dał mi o tym zapomnieć, ale by nie stawiać zbyt wysokich wymagań. Godnym uwagi jest zbudowany klimat od samego początku. Poznajemy kilku bohaterów – na pozór niezwiązanych ze sobą. Na pozór, bo niemal wszyscy zginą z rąk rzeźnika. Sceny są w miarę dynamiczne, a widz nie doświadcza uczucia znużenia fabułą. Do końca nie wiadomo kto zabija – poszlak jest kilka, chociaż z całą pewnością jeszcze przed zakończeniem filmu można było się domyślić, który z bohaterów jest Józefem C.

Cofnęli nas w czasie

Na pochwałę zasługuje ekipa Kuby, która faktycznie dopilnowała, by wyeliminować współczesne obrazy z produkcji. Na zdjęciach nie uraczymy samochodów czy bloków. Naczynia, ubiór osób był świetnie dobrany i faktycznie można było poczuć klimat lat 50 czy 60. Wystrój mieszkań również współgrał z koncepcją filmu. Chociaż zdarzyły się niedociągnięcia, które wywoływały lekki uśmiech i na chwilę wybijały z rytmu. Były to jednak tak nieistotne rzeczy, które nie zaważyły na całościowej ocenie produkcji. Takim niedociągnięciem był niestarannie przykryty telewizor – przecież na czas nagrywania można było go wynieść z pomieszczenia. Niektórzy z widzów z całą pewnością zauważyli, że broń jaką posługiwała się policjantka jeszcze nie istniała w latach 50 czy 60, a rozwalony telewizor, który leżał na śmietniku wywołał śmiech – bo właściwie kto wywaliłby taki skarb (nawet zepsuty) w tamtych czasach? Oczywiście zwracając uwagę na takie rzeczy cały czas pamiętam, że jest to produkcja amatorska, a budżet Kuby był mocno ograniczony.

Po seansie wciąż pozytywnie

Pomimo kilku nieścisłości związanych ze scenografią czy kwestiami historycznymi w mojej ocenie jak na produkcję amatorską film jest ciekawy i wciągający. Warto się zainteresować wizją Jakuba, który w pełnym napięciu do ostatnich minut przedstawił te przerażające losy. Świetnym pomysłem było również dodanie zapisu rozmów z mieszkańcami tej okolicy, którzy pamiętają z opowiadań tę historię.

Po filmie czas na studia

Wczorajszy pokaz miał być jednorazowy, ale ponieważ zainteresowanie filmem jest tak duże będzie prawdopodobnie wyświetlony ponownie w poniedziałek o 18.30 w Multikinie. Nie są jeszcze znane dalsze losy produkcji, ale reżyser przyznał, że jest zainteresowany różnego rodzaju współpracą, która umożliwi udostępnienie filmu szerszej publiczności. Obecnie młody reżyser wrócił do rzeczywistości, chociaż swoje życiowe plany wiąże z reżyserią na razie nie pracuje nad kolejnym projektem. Na pierwszy plan wysunęła się praca licencjacka i studia.

Na razie nie pracuję nad kolejnym scenariuszem – jestem w trakcie sesji, w przyszłym roku będę miał obronę pracy licencjackiej, wakacje też będą zapełnione, ale zawsze się rodzą w głowie jakieś pomysły i myślę, że to będzie na pewno kwestia czasu. - mówi Jakub Boruń.

Portal www.wszczecinie.pl objął patronat medialny nad projektem.