13 lutego – wieczór widowiskowy, rytmiczny oraz energetyzujacy. Choć nie do końca… Dlaczego?

Miało „bujać”…

W sobotni wieczór miałam okazję uczestniczyć w dwóch wydarzeniach. Pierwszym z nich był koncert Natural Dread Killaz w SCK Kontrasty. Zaintrygowana zapowiedziami zamieszczonymi w mediach takim jakMuzycy z respektem i dojrzałością podchodzą do jamajskich tradycji gatunku, jednocześnie są bardzo otwarci na nowe wpływy i brzmienia, dzięki czemu tworzą dźwięki bardzo świeże i nowoczesne” spodziewałam sięwystępu, przy którym będzie można miło się „pobujać”. Niestety od samego początku organizacja tego wydarzenia zawodziła. Koncert planowo miał się zacząć o 20. Zaczął się ze standardowym  jak na tego typu imprezy poślizgiem, gdyż w tym samym czasie odbywały się skoki narciarskie. Gratuluję Adamowi Małyszowi zdobycia srebrnego medalu, ale gdybym chciała oglądać olimpiadę, po prostu zostałabym w domu. Zakup biletu ma oznaczać zakup rozrywki, a nie transmisji telewizyjnej.

Reggae od zarania było przede wszystkim muzyką do tańca, Natural Dread Killaz pamiętają o tym i w trakcie koncertów rozgrzewają parkiet do czerwoności. Słyną z niebywale żywiołowych i energetycznych występów. Czyżby? Dla mnie koncert jest okazją do zobaczenia na żywo występu wykonawcy. Daje możliwość posłuchania głosu wokalisty, poczucia uderzeń bębnów perkusisty czy wsłuchanie się w akordy gitarzysty. A jak było wczoraj? Miniony wieczór można określić mianem próby odtworzenia twórczości własnej i nie tylko za pomocą konsolety. W ogólnym rozrachunku - niewielka różnica między odsłuchaniem płyty na domówce. Co prawda zgromadzona w Kontrastach społeczność wieku młodego bawiła się dobrze do ulatniających się dźwięków z głośników, jednak po niedługim czasie można było zauważyć ruch odpływowy w kierunku baru, jak i wyjścia. Podsumowując, spodziewałam się czegoś więcej, a moja potrzeba pokołysania się w klimacie reggae pozostała niezaspokojona.

I „bujało”…

Na szczęście lekkie zniesmaczenie opisanym wyżej wydarzeniem, minęło po wejściu do City Hall. Enigmatyczne nazwa imprezy „Niedźwiedź na Kubie” przywiodła do klubu wielu zainteresowanych, a połączenie salsy i reggae podziałało jak magnes. Wokalista Tony Junior B.I.G. oprócz niewątpliwego uroku osobistego, uwiódł publiczność swoją żywiołowością, energią, jak i… prędkością śpiewania. Pod sceną panowała istnie gorączka sobotniej nocy. Nietypowe aranżacje, znakomita harmonia, jak i momentami spontaniczna improwizacja sprawiły, że koncert ten był na najwyższym poziomie. Dźwięki wydobywające się spod rąk pianisty Reinaldo Antonio Ceballo Hechavarria przyprawiły uczestników imprezy o przyjemne dreszcze. Artysta grając na keyboardzie przeżywał wykonywaną muzykę całym sobą, co udzieliło się także bawiącym osobom. Formację „Niedźwiedź na Kubie” tworzy także Dominik Trębski (trąbka), Jose Manuel Alban Juarez (perkusja) oraz dj Envee (gramofony/flow). Podczas jednego z utworów na scenę zostały zaproszone dwie dziewczyny z widowni. Początkowo onieśmielone, usłyszawszy kolejny „wybuchowy” kawałek szybko dały ponieść się magii wykonywanych rytmów przy oklaskach publiczności.

W krótkiej rozmowie z wokalistą Tony Junior B.I.G. przyznał, że był bardzo zaskoczony tak miłym przyjęciem przez szczecińską widownię. Zapewnił jednak, że planuje pozostać w Polsce przez dłuższy czas i jeszcze nie raz powróci do naszego miasta. Osobiście liczę na to i z chęcią wybiorę się na jego następny występ, co polecam również innym.