To był emocjonujący, ale też niewątpliwie wymagający występ. Herbie Hancock zagrał wczoraj na dziedzińcu szczecińskiego Zamku utwory Milesa Davisa, Wayne`a Shortera i własne, a po występie otrzymał efektowny prezent.
Nie bez powodu jest nazywany geniuszem. Jako jazzowy pianista osiagnął wszystko i liczne nagrody Grammy oraz Oscar tylko potwierdzają wartość jego dokonań. Dlatego, mimo dość wysokich cen biletów na to wydarzenie (wieńczące tegoroczną edycję Szczecin Music Fest), nie było raczej watpliwości, że dziedziniec zapełni się widzami, chętnymi by zobaczyć na żywo tak utytułowanego twórcę.
 
Przyjechał  do Szczecina sam, co świadczy o tym, że jest artystą, który wciąż stawia sobie nowe wyzwania i nie poprzestaje na tym, co już stworzył, a nadal poszukuje nowych środków wyrażania siebie w dźwiękach. To co mi szczególnie imponuje w jego muzyce, to jej nieobliczalny charakter. To pianista, który mimo, że ma już 75 lat, swoją inwencją zawstydza wielu znacznie młodszych muzyków, a jego utwory przekraczają schematy, granice i wymiary.  Nie ma potrzeby spekulować czy jest to taki styl czy inny, bo przecież Herbie grając jazz swobodnie inspiruje się popem, rapem czy techno, co pokazał wczoraj grając na syntezatorze. Te utwory zdecydowanie najbardziej poruszyły widzów (zwłaszcza tych młodszych), bo kompozycje fortepianowe (w tym otwierająca wystep "Footprints" W.Shortera) to była muzyka dla widzów, którzy cenią bardziej wyrafinowany, trudniejszy w odbiorze, przekaz.
 
  "Jazz polega na życiu w danym momencie. Chodzi w nim o ufanie sobie i szybkie reagowanie na to, co się dzieje. Jesli sobie na to pozwolisz, otworzą się przed tobą drzwido wiecznej eksploracji muzyki i życia" takie zdania można przeczytać w ksiązce "Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu", która ukazała się niedawno za sprawą wydawnictwa Sine Qua Non ( i była dostepna podczas występu). Wczorajszy koncert był odzwierciedleniem tych słów. Hancock inspiruje się  atmosferą miejsca. Za każdym razem gra przygotowane utwory trochę inaczej, ale jestem pewien, że zawsze jego improwizacje. osnute wokół klasycznych tematów, są ekpresyjne i wyrafinowane. Chociaż więc z oddali słyszeliśmy karetkę na sygnale, zegar szczecińskiej katedry, to te "dodatki" nie zakłóciły znacząco odbioru dzwięków, płynących ze sceny spod palców Hancocka. 
 
Widzowie oczywiście bardzo żywo zareagowali na wykonanie słynnego utworu"Cantaloupe Island" (oryginalnie nagranego w 1964 roku), a mistrz z uśmiechem na twarzy kłaniał się dziękując za długi aplauz. Organizatorzy przygotowali jednak dla niego jeszcze jeden, bardziej nietypowy, dowód uznania. wojciech Czajkowski wręczył muzykowi na koniec, namalowany przez siebie portret pianisty. Może doceniając ten gest, zapamięta nasze miasto i wróci jeszcze tu kiedyś... Po tym wieczorze nie mam watpliwości, że jeszcze ma przed sobą wiele lat aktywności scenicznej i nagraniowej.