Szczecin muzycznie bardzo często mnie zadziwia. Raz na jakiś czas pojawia się materiał, który budzi we mnie niekłamany zachwyt i sprawia, że ze swojego miasta jestem najzwyczajniej w świecie dumny. Taki efekt wywołał we mnie wydany już jakiś czas temu studyjny materiał GodBite.

Na dostępne za darmo promo składają się raptem trzy numery, które w sumie trwają niewiele ponad 17 minut. Czas ten w zupełności jednak wystarcza by stwierdzić, że GodBite bardzo mocno ewoluował od czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o formacji. Od pierwszej do ostatniej sekundy dzieje się bardzo dużo i bardzo ciekawie. O nudzie nie ma mowy.

„You Can Lead a Horse”, czyli pierwsze z nowych nagrań, przekonało mnie do siebie od pierwszego przesłuchania. Utwór pełen jest energii przywodzącej na myśl Mastodona, nie brakuje melodyjnych, ale nie przesłodzonych fragmentów. Piosenki nie miałem jeszcze przyjemności usłyszeć na żywo, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że kawałek w starciu ze sceną prezentuje się bardzo dobrze. Jest do czego pomachać głową, jest gdzie trochę odpocząć. Mój zdecydowany faworyt.

Po zabawie puszką prowadzącą konia przychodzi czas na relanium w postaci „Sedative”. Niemal sześć minut instrumentalnego grania skupiającego się na mówiącej do słuchacza gitarze mija bardzo przyjemnie. Momentalnie w ucho wpada fragment, który nazwać można refrenem, czy czymś w tym stylu. Panowie ewidentnie wiedzą, jak pisać muzykę pozbawioną wokali – nudy, dłużyzn czy innych paskudztw nie stwierdzono. Brawo, to wcale nie jest łatwe przy takiej konwencji.

Przygodę z ubiegłorocznym materiałem zamyka „Bear in Mind”. Piosenka zrobiła na mnie chyba najmniejsze wrażenie. Jest naiwnych, słabych po prostu, kilka pierwszych sekund, które wprawdzie bardzo szybko rozwijają się w bardzo dobrym kierunku, ale jednak drażnią. Poza tym, w przeciwieństwie do pozostałych numerów, momentami zabrakło spójności. Nie oznacza to jednak, że brakuje dobrych pomysłów, zagrywek. Jest bardzo ciekawa, dziwaczna solówka, którą, przy zachowaniu pewnych proporcji, przyrównać można do tego, co z gitarą robi Buckethead. Poza tym najfajniej chyba na całej demówce ukręcone brzmienie basu sprawia, że „Niedźwiedź w Umyśle” jest bardzo przyzwoity. Nie wytrzymuje jednak najzwyczajniej w świecie porównania z resztą muzyki Bogogryza.

Osobny akapit poświęcę na to, co mi osobiście do gustu przypadło najbardziej. Wokale i perkusja. Usta formacji wiedzą, kiedy się zamknąć, kiedy oddać pole instrumentalistom. W momentach otwarcia nie drą się też bezsensownie (co przy zdecydowanie metalowej stylistyce mogło kusić). Czasami śpiewają czysto, czasami krzyczą. Zawsze w bardzo dobry, trafiony sposób. Dokładnie tak, jak być powinno. Bębny natomiast uciekają dwóm, przeciwnym sobie, typowym sposobom grania. Perkusista nie robi ani za pozbawiony wyrazu metronom, ani za galopującego nie wiadomo gdzie Zwierzaka z Muppetów, który w głębokim poważaniu ma to, czy jego popisy choć trochę pasują do reszty muzyki. Garowy trzyma wszystko w ryzach, umiejętnie jednak bawiąc się stopą i dorzucając bardzo często coś od siebie. Znowu: dokładnie tak, jak być powinno.

GodBite gra muzykę pokręconą, dynamiczną, a jednocześnie sprawiającą wrażenie głęboko przemyślanej. Wszystko jest tu na swoim miejscu, uwagę przykuwa co chwila coś innego. Do tego wszystkiego nie ma się poczucia, że szczecinianie kogokolwiek kopiują. Materiał brzmi świeżo. Jakość nagrania również uznać należy za zadowalającą – nic nie przeszkadza w cieszeniu się tym, co zostało zagrane w tych trzech numerach. Gorąco zachęcam do zapoznania się z muzyką zespołu, który na dzisiaj, obok Cruentusa, wydaje się być najciekawszym tworem poruszającym się w bardzo obszernej szufladzie z etykietą „metal nie do końca typowy”.

Jak brzmi to, czym tak się zachwycałem przez poprzednich grubo ponad 500 słów przekonać się można odwiedzając profil kwintetu na Facebooku. Jak komuś się spodoba, to można nawet legalnie ściągnąć mp3 na swój dysk. Nawet po wejściu w życie ACTA, SOPA. Nawet żadna PIPA Wam w niczym nie przeszkodzi.

P.S. Autor recenzji doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że jego tłumaczenia anglojęzycznych słów/zlepków słów są absolutnie tragiczne i fantastycznie się z tym czuje.