Od 1945 roku do Szczecina zaczęli zjeżdżać Polacy z różnych stron kraju, kuszeni możliwością otrzymania dobrej pracy. Jakie było ich zdziwienie, gdy miasto powitało ich ponurym widokiem. Nie spodziewano się, że miejsce marzeń będzie w tak opłakanym stanie. Co oferował Szczecin ludziom, którzy przybyli na zachodnie ziemie z nadzieją na lepsze jutro? Jak wyglądało życie kulturalno- rozrywkowe w powojennym Szczecinie?

Mój dziadek, Tadeusz Mandes, jest jednym z Pionierów Szczecina. Zawsze zadziwiała mnie jego pamięć i opowieści, które przedstawiał mi w najdrobniejszych szczegółach. Tak było i tym razem, kiedy w niedzielne popołudnie zasiedliśmy przy kawie i ciastku, gdy zaczął snuć opowieść o Szczecinie, który tak trudno sobie teraz wyobrazić.

Zderzenie z rzeczywistością

Do Szczecina przyjechałem w sierpniu 1945 roku wraz z kolegami z Warszawy, ale nie byliśmy jedynymi osobami, które pragnęły się tutaj osiedlić. Razem z nami z pociągu wysiedli rodacy z Torunia, Bydgoszczy, Warszawy i Poznania. Wszystkich nas skierowano na nocleg do szkoły przy ul. Małopolskiej. Szliśmy piechotą a naszym oczom ukazywały się przerażające widoki: ulice zawalone gruzem, zniszczone budynki, Stare Miasto zrównane z ziemią, centrum wzdłuż Odry zbombardowane i spalone. Mimo to nikt z nas nie zawrócił. Po kilku dniach dostałem 3 oferty pracy: gazownia, wodociągi i tramwaje. Wybrałem te ostatnie, gdyż mi, jako 22 letniemu chłopakowi, marzyła się taka praca. Jak się później okazało, nie była tak dobrze płatna jak przed wojną… Zamieszkałem z dwoma kolegami przy Pocztowej. Większość kamienic z tej i sąsiednich ulic przeznaczona była dla tramwajarzy. I tak rozpocząłem życie w nowym mieście.

Zabawa pod osłoną gwiazd

Nie mieliśmy specjalnego wyboru, co do potańcówek. Po pierwsze: nie było gdzie ich robić, po drugie: ludzie nie mieli pieniędzy, a po trzecie: bali się w drodze powrotnej z imprezy natknąć na rosyjskie „patrole”. Co sobotę odbywały się zabawy w Miejskiej Radzie Narodowej (obecnie Filharmonia). Tutaj płaciliśmy za wstęp jednorazowo i bawiliśmy się do białego rana. Drugim najczęściej odwiedzanym miejscem był Las Arkoński przy pętli końcowej tramwaju nr 3. Za parkiet służyły nam swego rodzaju deptaki utworzone z desek, tańczyliśmy pod gołym niebem. Przychodziliśmy tam co sobotę i niedzielę, jednak w odróżnieniu od zabawy w Miejskiej Radzie, tutaj płaciło się za przetańczony kawałek (2 zł od jednej piosenki). Przygrywała nam wynajęta orkiestra: skrzypce, gitara, harmonia. Trzecim miejscem do potańcówek był budynek narożny przy 5-go lipca i Piastów. Tam dancingi odbywały się raz na jakiś czas.

Multum Kino

W powojennym Szczecinie kino było największą atrakcją i praktycznie jedynym miejscem na rozrywkę i relaks. Zaraz po wojnie nie było jeszcze teatrów. Do kin ustawiały się olbrzymie kolejki, czasami ludzie wykupywali więcej biletów i gdy się zakończyła sprzedaż, to odsprzedawali je drożej, jako „koniki”. Mieliśmy sporo kin do wyboru: Bałtyk, Colosseum, Pionier, Polonia. Wyświetlano głównie filmy przedwojenne ze starego projektora, który robił mnóstwo hałasu. Ale i tak byliśmy wniebowzięci, mogąc wygodnie zasiąść przed wielkim ekranem. W filmach grali m.in. : Dymsza, Sielański, Zakerzeński. Wyświetlano również filmy produkcji rosyjskiej z napisami polskimi.

Święto Morza

Znane dzisiaj jako Dni Morza (przytaknęłam, bo nic nie mówiłam dziadkowi, że nazwę nie tak dawno przemianowano na Sail Szczecin). Największe i najbardziej huczne odbyło się w 1947 roku, kiedy do Szczecina przyjechał Bierut ze swoją świtą. Przyjazd Bieruta był pewnego rodzaju manifestacją, ponieważ Niemcy wiąż upominali się o Szczecin. Bierut chciał im w ten sposób pokazać, że miasto należy do Polski i koniec kropka. Tego dnia pracowałem i pamiętam, jak z dworca głównego woziłem tramwajem ludzi tłumnie przyjeżdżających z całej Polski na tę okazję do Szczecina. Na Wałach odbywały się występy, przy brzegu cumowały statki (przede wszystkim transportowe), było też kilka mniejszych żaglówek. W każde Święto Morza odbywała się mała defilada, w której szli marynarze, wojsko i społeczeństwo. Podczas Dni Morza, podobnie jak dzisiaj, rozstawiano stragany, jednak było ich znacznie mniej. Można było zakupić oranżadę i wodę sodową z wózków.

Cyklicznie, spacerowo i sportowo

Park Kasprowicza chyba od początku swojego istnienia był ulubionym miejscem szczecinian na spacery. Tak było zaraz po wojnie i tak jest dzisiaj. To co się zmieniło na plus: park nie był niegdyś tak zadbany. Często spacerowaliśmy przezeń i szliśmy na głębokie (kąpieliska Arkonki jeszcze nie było) lub stadion. Co niedzielę na boisku w Lesie Arkońskim odbywały się mecze piłkarskie. Początkowo stadion należał do Klubu Pocztowego, potem do Kolejowego jako „Pionier” a następnie był Klubem Milicyjnym. Drugie boisko znajdowało się w pobliżu Parku Żeromskiego i należało do Pobożniaka. Natomiast stadion Pogoni zaczął funkcjonować dopiero w latach 50’, ponieważ był bardzo zniszczony a na jego terenie znajdowało się dużo amunicji. Ale w tamtych czasach szczecinianie mogli pochwalić się poniemieckim torem kolarskim: jedynym w Polsce, gdzie odbyły się pierwsze ogólnopolskie wyścigi kolarskie. Od 1947roku do lat 50’ organizowano międzynarodowe wyścigi kolarskie: Praga- Berlin- Warszawa (Praga dołączyła w późniejszych latach). Szczecin był jednym z etapów tego wyścigu, co było nie lada atrakcją dla mieszkańców. Od 1947 roku urządzano również wyścigi motocyklowe, a trasa prowadziła przez centrum miasta.

W pierwszych latach po wojnie nie było wielkiego wyboru spędzania wolnego czasu. Z czasem, krok po kroku zaczęto odbudowywać miasto i tworzyć nowe miejsca. Ludzie łaknęli rozrywki. Jeśli nie było dancingów, spotykano się po prostu na podwórkach. Wtedy życie towarzyskie wyglądało inaczej. Ludzie mimo że biedni, byli uśmiechnięci i przyjaźnie do siebie nastawieni. Potrafili cieszyć się, tańcząc na deskach pośrodku lasu, walcząc o bilet w kinie, czy grając w szachy z sąsiadami na podwórku. Stwierdzenie „ nie ma gdzie iść na imprezę” nabrało dla mnie nowego znaczenia…