Marek M. "Oczko", został 13 lutego 2008 roku skazany przez katowicki sąd okręgowy na 25 lat więzienia za zlecenie zabójstwa szefa białoruskiej mafii. Nigdy nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Podobnie jak do kierowania szczecińskim podziemiem. „Zostałem pomówiony. Nie wiem, kto i dlaczego zastrzelił Wiktora Fiszmana. Żadną przestępczą grupą również nie kierowałem” twierdził do końca

Z Żelechowa po prymat w mieście

Właściwie nazywał się Marek Krużel. Pseudonim nadali mu inni- ma jedno oko nieruchome. Na początku lat 70 był chłopcem z ferajny grasującej po robotniczej dzielnicy Żelechowa. Nazwisko zmienił kilkanaście lat później- gdy pierwsze zaczęło mu już ciążyc. Skorzystał z patentu, który przedstawił mu Andrzej B, ps. Słowik- przybrał nazwisko żony. W przypadku Oczki była nią Chorwatka, z którą związał się podczas pobytu w Niemczech.
Marek M. poznał Słowika pracując jako bramkarz w ekskluzywnej w latach 80. Małej Scenie Rozrywki. Według policji to właśnie Słowik wyniósł Marka M. na orbitę mafii pruszkowskiej. Były to lata, kiedy podział na Pruszków i Wołomin jeszcze nie był tak klarowny, obie grupy działały wspólnie. Czas pokazał, że znajomość ta odegrała w życiu Marka M. kluczowe znaczenie.


Według materiałów zgromadzonych przez prokuraturę i policję Oczko od początku lat 90. stał na czele gangu napadającego na tiry przemycające do Polski alkohol. Zajęcie było bezpieczne, bo okradani nie zgłaszali swoich strat organom ścigania, cierpiąc w ciszy. Później grupa wzięła się też za ściąganie haraczy od właścicieli klubów nocnych i agencji towarzyskich.


Mimo sukcesów w lokalnych wojnach, między innymi zdominowania rządzącego w mieście w pierwszej połowie lat 90 gangu niejakiego Kaszy, mafia z ul. Żabiej (tam mieszkało kilku liderów grupy, m.in. Oczko i Duduś) ciągle nie mogła opanowac życia przestępczego w Szczecinie. I wtedy na pomoc ruszył Pruszków.


Przyjechała sama wierchuszka, naliczono ok. 30 warszawskich gangsterów. Byli miedzy innymi Wańka, Słowik, Parasol i Masa. - Oczko był szanowany, bo był ostry - tłumaczy Jarosław S., ps. Masa, dzisiaj świadek koronny. - Miał zostać rezydentem Pruszkowa w Szczecinie. Z tego tytułu był tamten najazd. Pojechaliśmy z długą bronią. Rozkminka odbyła się w hotelu Radisson. Lokalny watażka został wywleczony przez pruszkowskich (był nim prawdopodobnie Sylwester O., wtedy już rywal Oczki, wcześniej jego dobry kolega ), wywieziony do lasu, gdzie wszystko zostało mu wytłumaczone dokładnie.


Od tego czasu Oczko przejął Szczecin.


U szczytu sławy


Szacunek lokalnego świata przestępczego Oczko zdobył, gdy wyszedł bez szwanku z tak zwanej sprawy gorzowskiej. Dowody były przygniatające. Szczecinianin sprzedał biznesmenowi z Gorzowa Wielkopolskiego tira pełnego fałszywych papierosów- wypełnionych trocinami zamiast tytoniem. Bez konsekwencji. Powszechne stało się poczucie, że jest po prostu tak wysoko postawiony, że całkowicie bezkarny.


W latach 90. jego organizacja kontrolowała już prawie wszystkie przestępcze interesy w północno-zachodniej Polsce. "Oczko" przyjaźnił się z bossami "Pruszkowa", jeździł kanarkowym ferrari, mieszkał w luksusowej rezydencji w Komorowie pod Warszawą.
Prowadził również legalne interesy. Był miedzy innymi szefem przedsiębiorstwa produkującego wódkę Kremlovskaja. Zawdzięczał to Ricardo Fanchiniemu- a właściwie Marianowi Kozinie, urodzonemu w Katowicach. Fanchini i Jeremiasz Barański (ps. Baranina) już na początku lat 90 stali się znaczącymi gangsterami w Europie. „Zasłynęli” między innymi współfinansowaniem pierwszego wielkiego przemytu spirytusu i alkoholu do Polski. Dzięki ich znajomościom gang pruszkowski mógł odraczac kolejne płatności za kokainę z Medellin. Takim przywilejem żadna inna mafia z byłego bloku komunistycznego się nie cieszyła.
Oczko zawdzięczał Fanchiniemu jeszcze jedno- dzięki niemu mógł wprowadzic własnych rezydentów przy kartelach narkotykowych w Cali i Medellin.


Aresztowano go wraz z najbliższymi współpracownikami w lutym 1998r. Większość wciąż odsiaduje długie wyroki. Oczko został zatrzymany na siłowni- zgubny dla niego okazał się kult własnego ciała, o które notorycznie dbał.


Dlaczego wpadł?


Kto pogrążył Oczkę? Dwaj jego byli żołnierze. Oczko nie był lojalny wobec nich, oni nie pozostali lojalni wobec niego. Gdyby nie ich zeznania, prowadząca sprawę przeciwko gangowi prokurator Barbara Zapaśnik, byłaby bezradna.


Rafał Ch., ps. Czarny. W gangu nadzorował pion narkotykowy, ściągał haracze i robił wiele innych rzeczy. To dzięki niemu w maju 1997r. rozpoczęcie śledztwa przeciwko grupie Marka M. było możliwe. Był już wtedy za kratkami. Wysłał pismo do prokuratury, z deklaracją, że wie wszystko o kierowanym przez Oczkę przestępczym związku zbrojnym i jest gotowy tę wiedzę ujawnic. Jak się okazało, rzeczywiście wiedział bardzo dużo.


Co ciekawe, Czarny w żaden sposób nie mógł liczyc na złagodzenie wyroku. Został skazany na 7 lat za kierowanie własnym gangiem. Na rozprawie milczał jak grób. Nie dawał cienia szansy, że kiedyś pójdzie na współpracę z organami ścigania. Polskiemu prawu co więcej nie była wtedy znana instytucja świadka koronnego. Dlaczego więc zdradził?


Nie uważam tego, co zrobiłem, za zdradę - wyjaśnia. - To była po prostu wojna. Wypowiedziałem ją ludziom, którzy mnie zostawili, olali, bo uznali, że już nie jestem problemem. Niektórzy faceci zaczęli kapować, to wysyłali im paczki żywnościowe. A ja milczałem, więc nie musieli o mnie zabiegać.

To właśnie go sprowokowało. Uważał, że zasługuje na szczególną opiekę, bo ma szczególną wiedzę. Ale Oczko nie wyczuł zagrożenia. Prokurator Barbara Zapaśnik charakteryzuje Marka M. jako egoistę, który kocha tylko siebie. W tym właśnie upatruje przyczyn jego porażki. Gdyby zwracał większą uwagę na oczekiwania swoich ludzi, a nie tylko własne, być może dzisiaj nie oglądałby świata zza murów więzienia.


Czarnego na sprawie, w której był głównym oskarżonym, pogrążyły zeznania kilku świadków. Oczekiwał, że Oczko weźmie na nich odwet, zastraszy ich, zmusi do milczenia. - Nie zachował się, jak na szefa przystało, okazał słabość, nie zasługiwał więc, żebym ja go krył, bo ja jestem silnym człowiekiem i trzymam tylko z silnymi.

Artur R. ps. Tuła. Postac niezwykle zagadkowa. Wedle obiegowej opinii mitoman, który stara się dodac sobie znaczenia poprzez wymyślanie niezwykłych historii. Zgodnie z jedną z nich, współpracował z Urzędem Ochrony Państwa. Zeznania te były wyjątkowo niewygodne dla prokuratury. Dlatego następnie je przemilczano.


Tuła swój cel osiągnął- znacznie złagodzono mu karę. Dostał 2 lata i 9 miesięcy więzienia. Właściwie nic, patrząc o co był oskarżony – narkotyki, wymuszenia, porwania.


Oddając głos samemu Markowi M: „Tułę wykorzystano w procesie tylko po to, aby uwiarygodnić zeznania Rafała Ch., ps. Czarny. Jego opowieściami manipulowano, użyto tylko tych fragmentów, które mnie obarczały, wyłączono za to wątki przemawiające na moją korzyść, a całkowicie pominięto te dotyczące skorumpowanych policjantów, sędziów i polityków. Zeznaniami innych świadków manipulował Dariusz R. (wysoki oficer pionu antynarkotykowego Komendy Wojewódzkiej w Szczecinie). I tak zrobiono ze mnie najgroźniejszego gangstera”.


Za kierowanie grupą szczecińską Oczko dostał 13 lat- odsiedział 10, ale marzenia o warunkowym przedterminowym zwolnieniu zostały brutalnie rozwiane wraz z uprawomocnieniem się wyroku sądu katowickiego..Wyroku, który nie pozostawiał złudzeń- kara łączna 25 lat pozbawienia wolności. Za zlecenie zabójstwa białoruskiego gangstera Wiktora Fiszmana.

Z fasonem


Wiktor Fiszman, uważany za szefa białoruskiej mafii, został zastrzelony w Szczecinie przy ul. Malczewskiego w styczniu 1997 r. Według prokuratury, decyzja o zlikwidowaniu Białorusina zapadła w marcu 1996 r. podczas zebrania ludzi z kierownictwa gangu "Oczki" na parkingu pod Szczecinem. "Oczko" chciał, aby Fiszman zginął "z fasonem", na ulicy - tak, aby jego śmierć była przestrogą dla innych przestępców ze Wschodu. Zadecydował, że wyrok wykona ktoś z zewnątrz. Podjął się tego „Zdzicho”, czyli Zdzisław Ł., cyngiel śląskiego gangu kierowanego przez Janusza T. "Krakowiaka". Całe zlecenie kosztowało Oczkę 100 000 złotych. „Krakowiak” przekazał swemu żołnierzowi 1/5 tej sumy.


Pamiętny proces


Sprawa toczyła się przed katowickim sądem 7 lat. Przed sądem przesłuchano 180 świadków, w tym 4 świadków koronnych. Oskarżeni odpowiadali między innymi za 4 zabójstwa, rozboje, handel bronią i narkotykami.

Proces napotykał różnego rodzaju przeszkody. W 2004 r. zachorowała ławniczka. Powstał poważny problem, bo drugi ławnik, zapasowy, półtora roku wcześniej zrezygnował z uczestniczenia w rozprawach i wyjechał za granicę. Trzeba było wylosować nowy skład ławników i powtórzyć ponad 130 rozpraw. Po wylosowaniu nowego składu orzekającego proces wznowiono w styczniu 2005 r.


Gang „Krakowiaka”, w szczytowym okresie liczący około 300 osób, przestał istniec. 13 lutego 2008r.Krakowiak za przyjęcie zlecenia zabójstwa Białorusina , jak i inne przestępstwa, dostał 25 lat pozbawienia wolności. Zdzisław Ł za jego wykonanie dożywocie. Tego dnia przesądzone zostały również losy „Oczki”.


Scheda po „Oczce”

Była końcówka lat 90. O prymat w mieście rywalizowały gangi „Goryla” i „Picka”.Ofiarą gangsterskich porachunków padł między innymi, nota bene przypadkowo, „Hiszpan”, gangster zajmujący się rozprowadzaniem narkotyków. Kulminacją sporu była strzelanina pod pubem "Hormon” w Szczecinie w sierpniu 2001. Polecenie przeprowadzenia takiej akcji wydał Ryszard G., ps. "Gienio", który od sierpnia bezpośrednio kierował grupą "Picka". "Gienio" polecił Fabianowi P. i Ireneuszowi Ż., że mają "odstrzelić przynajmniej dwóch Gorylowych". Dodał przy tym, że nie chodzi tylko o zranienie kogoś, ale o zabicie.


Wiedząc o tym, że ludzie "Goryla" pracują jako ochrona w "Hormonie", około 22.00 Fabian P. i Ireneusz Ż. pojechali pod pub. Obaj stanęli w bramie po drugiej stronie ulicy. Sami jednak nie wiedzieli, jak wyglądają ludzie Goryla. Czekali więc na sygnał innego gangstera, Jacka B. Około 2.00 w nocy widzieli, że przy bramce stoi sześć osób. Sądzili, że są to ludzie "Goryla." Szybko ruszyli w ich stronę. Z odległości kilku metrów zaczęli strzelać. Fabian P. oddał trzy lub cztery strzały, po czym zaciął mu się pistolet. Ireneusz Ż. oddał sześć lub siedem strzałów. Kilka osób stojących przy pubie przewróciło się, inni uciekli.

 W wyniku strzelaniny rannych zostało sześć osób. Nikt nie został zabity.


Gangsterzy uciekli. Broń, z której strzelali została wrzucona do jeziora. Za akcję pod "Hormonem" dostali po 5800 zł.


Gang "Goryla” wpadł, gdy na współpracę z prokuraturą zgodził się skruszony członek grupy - Daniel Kochański ps. "Kulfon”.

Źródło:

Gazeta Wyborcza Szczecin
Sfd.pl
polityka.pl Piotr Pytlakowski „ jak zamknęli Oczko”
fakty.interia.pl