Silver Rocket to solowy projekt muzyczny Mariusza Szypury (znanego także m.in. z zespołów: Blimp i Happy Pills) .Szerzej został doceniony chyba dopiero po ukazaniu się czwartej płyty -‘Tesla”, która zresztą otrzymała niedawno nominację do nagrody Fryderyka. Ja pamiętam ich poznański koncert zagrany w listopadzie 2002 roku w klubie Blue Note. Wtedy supportowali Islandczyków z Mum i grali minimalistyczny, oniryczny rock. Bardzo wiec byłem ciekaw jak zaprezentują się teraz po kilku zmianach personalnych jakie zaszły w międzyczasie w składzie.


Sala Kominkowa klubu XIII Muz została wypełniona bardzo szczelnie mimo, że tego wieczoru odbywały się tez inne ciekawe koncerty w naszym mieście (m.in. Strachy na Lachy zagrały w "Słowianinie"). Wolnych poduszek praktycznie nie było... Fani Silver Rocket najpierw jednak zostali uraczeni dźwiękami grupy Orchid, która przyjechała do nas z Poznania. Muzycy określili na swoim profilu w My Space, że był to „taki niespodziewajkowy koncert” . Na jego repertuar złożyły się kompozycje, które w marcu znajdziemy na debiutanckim albumie grupy opatrzonym tytułem, który Natalia (śpiew, klawisze) przetłumaczyła jako „Jazdę z zaciągniętym hamulcem ręcznym” Sześć utworów, które wykonali, zabrzmiało dość interesująco.
Po krótkiej przerwie technicznej wystartowała rakieta. W kowbojskim kapeluszu ukazał się Tomek Makowiecki (który chciał by nazywano go Markiem) oraz pozostali muzycy, w tym lider, który przez cały występ pozostawał raczej w cieniu. Na pierwszym planie widzieliśmy przede wszystkim Marsiję, która weszła na scenę niedługo potem oraz właśnie „Marka”(nie tylko śpiewającego, ale też grającego na gitarze akustycznej i klawiszach).W duecie wykonali m.in. utwory: "If", "Nothing Is Forever” i „Space Odidity” Davida Bowiego (na zakończenie). Sam Makowiecki zaśpiewał “Eyes Without A Face” znany z wykonania Billy Idola, a vocalistka, którą kojarzymy z Loco Star, pięknie wyśpiewała m.in. „Edisona”. Było bardzo melodyjnie, harmonijnie, ale też momentami zgrzytliwie. Muzycy nie zapominali o tym, że to jednak rockowa konwencja i nie należy przesadzać ze słodkimi refrenami. Zresztą pogłosy i sprzężenia nie zawsze były zamierzone, ale ogólnie nie wpłynęły raczej na jakość odbioru. Przeważał materiał z dwóch ostatnich płyt formacji („”Unhappy Songs” i „Tesla”), który brzmi na żywo naprawdę dobrze. Usłyszałem też opinie krytyczne, ale chyba nikt nie negował umiejętności muzyków, a częściej mówiono o usterkach technicznych.