Piątek wieczór. Za namową znajomych wchodzę do jednego ze szczecińskich klubów. I już po dziesięciu minutach z mojej twarzy wyczytać można tylko jedno… a mianowicie przerażenie.

Starsi panowie wiedzą, gdzie szukać

Wszędzie dookoła widzę młode dziewczyny, rzadko która przekroczyła siedemnasty rok życia. Przy barze, na lożach, na parkiecie. Są dosłownie wszędzie. Najczęściej z piwem w ręku, papierosem w ustach i w towarzystwie starszych facetów. Mimo grubej warstwy tapety na twarzy i stroju niczym z klubu ze striptizem nie wyglądają na pełnoletnie. One wyglądają po prostu groteskowo. Sama już nie wiem czy mam się śmiać, czy może zacząć płakać. Wybieram najprostsze wyjście. Dopijam drinka i opuszczam lokal.

Pijane nastolatki dobrym interesem

Jednak problem nie daje mi spokoju. Zaczynam dogłębniej się nad tym wszystkim zastanawiać. Przecież ja też miałam 15 lat (i to w sumie całkiem nie tak dawno temu), ale nie przypominam sobie, żebym zachowywała się w ten sposób. Owszem zdarzało się wypić, ale to w ogromnej tajemnicy, po cichu, nikt się z tym nie obnosił. Jasne, zdarzały się wyjątki, ale były one rzadkie. A teraz? Szczecińskie lokale, w których bez żadnych ograniczeń bawią się nieletni. Zaczęłam dalej drążyć temat. Wypytywanie znajomych potwierdziło tylko moje obawy. Faktycznie kluby te słyną z „liberalnego” podejścia. Tam panuje tylko jedna zasada: nastolatki+alkohol= kasa pełna pieniędzy. Do takiego przynajmniej doszłam wniosku. Bo zupełnie nic innego nie przyszło mi do głowy. Dlaczego właściciele mieliby się narażać? No właśnie. Z tego co udało mi się ustalić, takie porozbierane „gówniary” w lokalach to dobry interes.

O dowód nie pytamy

Zrobiłam małe doświadczenie. Przełamałam opory i po raz kolejny przekroczyłam próg jednej z takich dyskotek. Tyle, że tym razem miałam oczy i uszy szeroko otwarte. Już na wejściu usłyszałam wypowiedziane niezbyt zachęcającym tonem „10 złotych!” od ochroniarza. Ok, zapłaciłam. Dalej szatnia. Głęboki wdech i kieruje się do samego centrum zła, jak nazwała to moja koleżanka. Początkowo chciałam trochę pozwiedzać, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Obrót o 180’ i zmiana kierunku. Bar. Tu to się dopiero działo. Dwie uśmiechnięte barmanki rozlewające piwo do kufli. Zamówiłam drinka i usiadłam obserwując. 15 minut, 30 obsłużonych osób i co? Żadnego zapytania o dowód. Bardzo interesujące. Chociaż w sumie to nie. Bardziej interesujące było to, że dokoła nie licząc nieszczęsnych barmanek nie zobaczyłam nikogo w wieku przybliżonym do mojego. Byłam tam najstarsza! Mówię, tu rzecz jasna, o płci „pięknej” (o ironio!). Bo starszych chłopaków było sporo. Ciekawe dlaczego? Tego też się dowiedziałam. Ale dopiero po skończeniu drinka i wejściu na parkiet.

A na parkiecie orgia

W tym miejscu cofam moje wcześniejsze słowa, jakoby przy barze działo się coś ciekawego. Parkiet. A na nim prawdziwa orgia. Wybaczcie, ale każde inne słowo, które nie byłoby niecenzuralne po prostu tutaj nie pasuje. Bo jak inaczej opisać można to, co ukazało się moim oczom? Dziewczynki wijące się niczym zawodowe striptizerki, najczęściej w parze z facetem. Starszym oczywiście. Takiego tańca to ja jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. I tu zadałam sobie kolejne pytanie (które to już było tego wieczoru?): czy coś takiego można nazwać tańcem? Pozwolicie, że oszczędzę Wam szczegółów i nie będę tego opisywać. Zrobiło mi się słabo.

Wymiotuj, maleńka, wymiotuj

Znów zmiana miejsca, tym razem łazienka. Już na dzień dobry niezapomniany widok dziewczyny wymiotującej do zlewu (czyżby sponsor przesadził?). Stwierdziłam, że starczy na dziś. Że więcej po prostu nie zniosę. Odstałam swoje w kolejce do szatni i uciekłam stamtąd najszybciej jak tylko się dało.

Stracone dzieciństwo

W podsumowaniu mój komentarz po prostu jest zbędny. Dodam tylko, że była to dla mnie bardzo cenna lekcja. Rozgoryczenie, jakie czułam po wyjściu z lokalu utrzymywało się bardzo długo. A może to wcale nie było rozgoryczenie? Może czułam żal? Tak, to raczej był żal nad straconym dzieciństwem tych dziewczynek.